Jeżeli kochasz góry,
to wiesz, że niemożliwością jest zaplanowanie wakacji bez choćby chwilowego
pobytu w nich. Tak też było w przypadku mojego dwutygodniowego urlopu.
Zamierzałem podczas niego zwiedzić pasmo Beskidu Śląsko-Morawskiego i wreszcie
wybrać się w Bieszczady. Oprócz tego chciałem jeszcze trochę poszerzyć swoje
horyzonty i spróbować czegoś, czego jeszcze nigdy w życiu nie robiłem - jazdy
autostopem.
Plan był
następujący: w sobotę wyruszyć stopem do Ostrawy i tam spędzić noc bawiąc się
na słynnej również na Górnym Śląsku ulicy Stodolni. Drugiego dnia jechać dalej,
zależnie od szczęścia, do Ołomuńca lub Brna. Potem zakładałem dostosowanie się
do warunków finansowych i zależnie od nich zwiedzać miasto, do którego
dojechałem. Po dwóch lub trzech nocach w danym miejscu, najpóźniej w środę
wieczorem, chciałem znaleźć się w czeskich Beskidach. Następnie w sobotę rano
powrót, wieczorem wyjazd do Ustrzyk Górnych i tygodniowa wędrówka w
Bieszczadach.
Nie będę się tu
rozpisywał o dniach, które spędziłem stopując. Powiem tylko, że udało mi się
dojechać do Brna, przejechałem w ten sposób ok. 412 km i dało mi to bardzo dużo
satysfakcji.
Mimo to przez całe
cztery dni czułem, że tak naprawdę tylko czekam, kiedy wreszcie znajdę się w
górach. Wystarczyło, bym jadąc już od Zlina w kierunku Rożnowa pod Radhostem
znalazł się na nieco bardziej pofalowanym terenie, by moje serce zaczęło bić
szybciej. Tak! To wreszcie one! Czułem się tak, jakbym wracał do domu, i to
mimo tego, że w Beskidzie Śląsko-Morawskim nigdy wcześniej nie byłem. Cały czas
zastanawiałem się, co czeka na mnie tam, bliżej nieba. Czy będzie dużo ludzi,
czy raczej będzie spokojnie? Czy dobra pogoda się utrzyma, czy będę szedł we
mgle, deszczu i wietrze? Czy będę szedł cały czas lasem, czy polanami? Czy ze
szczytu zobaczę moją ukochaną Małą Fatrę?
Moje podniecenie
urosło jeszcze bardziej, kiedy z drogi, którą jechałem z pewnym Czechem
zobaczyłem odsłonięty szczyt Radhosta. Gdy tylko wysiadłem, ruszyłem dziarskim
krokiem na poszukiwanie początku szlaku. Moje serce wypełniała nadzieja na nową
przygodę, myślami byłem już tam, wysoko. Przeszedłem przez Rożnów, znalazłem
szlak. Z każdym krokiem czułem, że jestem coraz bliżej tego, co tak bardzo
kocham.
I nagle jeb.
Idę sobie
asfaltówką, lekko wznoszącą się między domami. W pewnym momencie czuję, jak
maleńka, ale niewiarygodnie ostra strzałka bólu przeszywa moje kolano. Wbija
się w jego zewnętrzną stronę i przedziera się pod rzepkę.
Znamy się już. Rok
temu ten sam ból sprawił, że musiałem zrezygnować z dalszej wędrówki po górach
Słowacji. Różnica jest taka, że wtedy było to kolano prawe, a teraz jest lewe.
Nigdy bym się tego nie spodziewał, bo zawsze miałem problemy z prawym, podczas
gdy lewe radziło sobie koncertowo. Tymczasem prawe, zapewne po zabiegu
artroskopii sprzed trzech miesięcy, śmiga jak ta lala.
Na początku staram
się nie poddawać. Mówię sobie, że może to tylko na chwilę, trochę się rozrusza
i zaraz przejdzie. Starając się nie myśleć o narastającym bólu, wychodzę na
pierwszy wierzchołek masywu. Tam już jednak daję za wygraną i przez następne
dwie godziny schodzę, cały czas sycząc i zaciskając zęby, do najbliższego
przystanku. Tam już mi się nie chce bawić w stopowanie. Wsiadam w busa, potem w
pociąg, jadę do domu.
Wiecie, gdyby ktoś
mnie zapytał, co czułem, kiedy podejmowałem decyzję o zejściu, pierwszym
porównaniem, jakie przyszłoby do głowy, byłaby sytuacja, w której ktoś wyrywa
mi z rąk ukochaną. Różnice naprawdę nie są wielkie. Polegają one jedynie na
tym, że zamiast czułych spojrzeń, od gór dostajecie słońce. Chyba, że się
kłócicie, wtedy leje i jest mgła. Zamiast pocałunków dostajecie powiewy wiatru
orzeźwiającego spoconą twarz. Zamiast objęć - wąską ścieżkę wyznaczoną tak,
byście mogli zobaczyć jej największe uroki, nie doznając przy tym żadnej
krzywdy.
Oczywiście nie można
pozostać wobec góry obojętnym. Tak, jak przed tymi bardziej uroczystymi
randkami kombinujemy, jak zaskoczyć naszą Najpiękniejszą, by trafić prosto do
jej serca tak i tu kombinujemy, jaką trasę obrać, by wydobyć z góry jak
najwięcej piękna. Górze nie stawia się kawy, herbaty, drinków, ani nie kupuje
się kwiatów. Zamiast tego potrafimy wydać kupę pieniędzy na buty, kurtki,
plecaki i namioty, które pozwolą Wam się do niej zbliżyć. Z górą nie spędzamy
też długich godzin na rozmowach, pozwalających lepiej poznać jej pragnienia.
Zastępujemy to lekturą przewodników, artykułów, studiowaniem map, czy robieniem
kursów przewodnickich.
Wiem, że w tej
chwili mogłoby się pojawić mnóstwo głosów mówiących mi, że przecież tylu ludzi
na świecie ma większe problemy. Są tacy, którzy nie mają co jeść, gdzie
mieszkać, co pić, nie mają rąk albo nóg. Wiadomo, "dzieci z Afryki"
dobre na każdą okazję. Niech sobie tacy spróbują wyobrazić sytuację, w której
nagle ktoś odbiera im miłość ich życia. Albo, jeśli mieli w życiu pecha, niech
sobie taką sytuację przypomną. Niechby ktoś Wam tylko spróbował bąknąć coś o
dzieciach z Afryki…