piątek, 11 lipca 2014

Parę słów o tym, jak zabiliśmy literaturę.

Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Hemingwayem. Było to w gimnazjum i czytaliśmy "Starego człowieka i morze". Jako grzeczny chłopiec czytałem wszystkie lektury szkolne, więc i tą jakoś przetrawiłem. Gdy tylko skończyłem ostatnią stronę odetchnąłem z ulgą: "Boże, nigdy więcej tego gościa.".

Ostatnio przeczytałem zbiór jego 49 opowiadań, teraz jestem w trakcie czytania reportaży, a dalej w kolejce czeka "Komu bije dzwon" i "Zielone wzgórza Afryki". Uwielbiam to, jak pisał i ciągle zastanawiam się, dlaczego nasz system edukacji postanowił tak bardzo go skrzywdzić, wciskając biednym (tak, tu akurat łączę się z nimi w bólu) gimnazjalistom akurat "Starego". Skrzywdzić, bo wątpię, żebym sam sięgnął po niego ponownie, gdybym nie przeczytał na kilku zagranicznych portalach, że ten Hemingway to jednak fajny jest. Bo też czy ktoś z Was zapamiętał historię rybaka Santiago inaczej, niż jako jedne z najnudniejszych i najsmętniejszych pięćdziesięciu przeczytanych za życia stron? A mogło być zupełnie inaczej.

Opowiadania o Nicku Adamsie to chyba najbardziej autobiograficzne utwory Hemingwaya. Jest ich dwadzieścia cztery i w zbiorze, który czytałem znalazło się niestety tylko czternaście z nich. Autor przedstawił w nich życie głównego bohatera od czasów dzieciństwa, przez młodość spędzoną w Europie, aż po dni, w których sam dochował się potomka. Skupmy się na tych najwcześniejszych.

Hemingway opisuje życie chłopca jako podobne do tego, które sam prowadził, gdy był w jego wieku. Młody Adams przeżywa więc mnóstwo przygód będących spełnieniem marzeń każdego chyba chłopca: chodzi na polowania ze strzelbą, którą dostał od ojca, łowi ryby w górskich potokach, włóczy się z Indianami, jeździ na nartach. Gdy je czytałem, przypomniały mi się dawne czasy, kiedy to z zapałem pochłaniałem każdą stronę przygód Tomka Sawyera, z tą różnicą, że u Hemingwaya było odrobinę poważniej. Nie sądzę jednak, by ta odrobina przeszkodziłaby mi cieszyć się lekturą i wtedy, gdy byłem młodszy.

Mam wrażenie, że ludzie ustalający kanon lektur w polskich szkołach nie bardzo mieli pojęcie, co robią. Podejrzewam, że jedynym powodem, dla którego wybór padł na "Starego człowieka i morze" był fakt, że właśnie za niego Hemingway dostał Nobla. Ktoś tam gdzieś tam pomyślał, że będzie pięknie, gdy młodzież jak najwcześniej zapozna się z wiekopomnym dziełem, ktoś wyżej pomyślał, że to pięknie pomyślane i od tego czasu mamy Hemingwaya w gimnazjum.

Co przez to osiągnęliśmy?

Wybór między "Starym człowiekiem i morzem" a opowiadaniami o Nicku Adamsie przypomina trochę wybór między dwoma dziadkami, z których jeden cały czas powtarza Ci, że życie jest ciężkie, ale jakoś to trzeba ciągnąć, i, że tak w ogóle, to Ty jeszcze nic nie wiesz o życiu, ale się dowiesz, jak da Ci w kość. Drugi natomiast ciągle opowiada historie o tym, jak to w Twoim wieku polował, łowił ryby, włóczył się po lasach, jeździł na nartach i podrywał dziewczyny. Wiadomo, kocha się i szanuje obydwu, ale którego odwiedzałbyś chętniej?
Dawanie młodym do czytania "Starego człowieka i morza" jest jak zmuszanie ich od spotkania z tym pierwszym, żyjącym w swoim świecie. Nic więc dziwnego, że po przeczytaniu swojego pierwszego w życiu opowiadania Hemingwaya stwierdzają, że jest on zbyt oderwany od rzeczywistości i nie mają już ochoty do niego wracać. Tymczasem, być może wyglądałoby to inaczej, gdyby pozwolić im poznać go przeżywającego problemy podobne do ich własnych, szukającego odpowiedzi na podobne pytania i tak jak oni, szukającego swojej ścieżki w życiu.

Owszem, nie przeczytaliby wtedy wielkiego dzieła, jakim na pewno jest "Stary człowiek i morze" już w gimnazjum. Dostaliby jednak za to Hemingwaya takiego, jakiego byliby w stanie zrozumieć, i który rozumie ich życiowe wątpliwości. Być może dzięki temu, widząc, że da się z nim normalnie pogadać, zaczęliby później, w miarę dorastania, sięgać po następne jego dzieła. Aż wreszcie, mając swoje lata, zabraliby się za "Starego człowieka i morze".

Ale nie. Dajmy im lekturę, która ich znudzi, znuży i całkowicie zniechęci do dalszych spotkań z pisarzem. 
A potem płaczmy, że czytelnictwo w Polsce upada.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz