wtorek, 10 czerwca 2014

Niemoc twórcza.

- Kalliope, pomocy!
- Co się dzieje?
- Mam za dużo inspiracji.
- To źle?
- No tak, wiem, że Cię o nie prosiłem, ale tego jest po prostu zbyt wiele. Zupełnie nie wiem, za co zabrać się najpierw, ciągle przychodzi mi do głowy coś nowego.
- To znaczy?
- Chciałbym napisać coś o Hemingwayu, bo tydzień temu skończyłem czytać zbiór jego opowiadań, i naprawdę, no, rewelacja. Tylko, że ciągle mam nowe pomysły! Pomyślałem, że mógłbym napisać coś o moich snach, w których zawsze pojawiają się jakieś dziwne góry, albo o tym Piotrku, wiesz, co go poznałem dwa lata temu na Przegibku. Potem zaś przyszło mi do głowy, żeby zrobić jakieś opowiadanie o moim kolanie, potem jeszcze o frankfurterkach, o herbacie, o moich dziwnych przygodach z gimnazjum… Nie mówiąc już o wpisach na drugiego bloga, mam listę z chyba trzydziestoma tematami, ale mógłbym dopisać pięć kolejnych. Z jednej strony super, bo mam wrażenie, że mój mózg pracuje jak maszynka przerabiająca wszystko dookoła na teksty, ale z drugiej czuję się tak, jakby te pomysły już zaczynały mi ciążyć, bo nie wiem, od którego zacząć. Najchętniej pisałbym pięć tekstów jednocześnie.
- Dobra, będę dziś wieczorem, to jakoś to uporządkujemy. Masz tam jakąś dobrą herbatę?
- Pewnie, co powiesz na Lapsanga?
- Kurde, wszystko, tylko nie Lapsang! Przecież ta herbata capi boczkiem!
- To chyba mam tam jeszcze jakiegoś Earl Greya.
- Ok, widzimy się wieczorem.

I rozłączyła się.


poniedziałek, 2 czerwca 2014

Kalliope.



Weszła jak zwykle, cicho i zupełnie niespodziewanie. Stanęła przy biurku i spojrzała na nie z dezaprobatą. Odwróciłem wzrok od laptopa, na którym właśnie oglądałem "Utalentowanego pana Ripleya".
- Co to ma być?
Na biurku stały puste puszki po piwie, dwie brudne szklanki i dwa kieliszki.
- No bo w piątek był Maciek, wczoraj byłem cały dzień w robocie, a dziś totalnie mi się nie chce sprzątać… - zacząłem się tłumaczyć.
- Nie tak się umawialiśmy. Sam się przecież zaklinałeś, że dziś ruszy Twój nowy blog.
- …
- No, jazda. Wyłączaj to, rusz się i zrób porządek. Dobrze wiesz, że nie możesz się skupić na pisaniu, jak masz tu taki burdel.
Spojrzałem na nią jeszcze raz, robiąc taką minę, by wyglądać na jak najbardziej zmęczonego życiem. Ani trochę nie chciało mi się dzisiaj pisać. Ale ona tylko się roześmiała, ukazując przy tym swoje śnieżnobiałe zęby.
- Dobra, dobra, Szymuś, ty mi tu nie czaruj! Bierz się za sprzątanie!
Cóż było robić? Też się do niej uśmiechnąłem, wstałem i zacząłem zbierać puszki. W głębi duszy cieszyłem się, że przyszła i przerwała marazm upalnego, leniwego, niedzielnego popołudnia.

Kiedy już moje biurko i okolice zaczęły przypominać miejsce pracy, wyszedłem z pokoju, żeby zaparzyć herbatę. Odkąd zaczęła do mnie przychodzić, nigdy nie siadałem do pisania, dopóki na biurku nie stanął pełny czajnik, grzejący się nad podgrzewaczem i dwie (jedna dla mnie, druga dla niej) filiżanki. Nauczyła mnie, że w chwilach, kiedy trudno jest znaleźć odpowiednie słowa, najlepiej jest wziąć łyk herbaty i przeciągnąć się na krześle. Zawsze pomagało. Przy którejś z jej pierwszych wizyt zapytałem, dlaczego właściwie herbata. Przecież wszyscy wielcy pisarze tworzyli popijając najczęściej whisky i paląc cygara.
- Pewnie, też tak można. Tylko potem wygląda się, o, tak - odpowiedziała i podała mi fotografię przedstawiającą makabryczny widok. Na podłodze leżał w kałuży krwi siwowłosy mężczyzna. Twarz, rozgrzmocona strzałem z leżącej obok dubeltówki nie pozwalała na bliższe rozpoznanie.
- To Hemingway. Po dwóch dniach samotnego picia w piwnicy strzelił sobie w łeb.
- Nieciekawie. Szkoda go, naprawdę fajnie pisał - wyraziłem swój żal po pisarzu, którego tomik opowiadań właśnie kończyłem czytać.
- Możesz pisać jak Hemingway, proszę cię bardzo. Pić też możesz, ale tego lepiej ucz się od Chestertona.
Chesterton znany był bowiem z tego, że będąc gorliwym katolikiem, miał też bardzo przekorne podejście do alkoholu. Uważał, że niedziela nie może się udać bez pinty porządnego piwa. O ile dobrze pamiętam twierdził również, że każdy mężczyzna przynajmniej raz w roku powinien spić się do nieprzytomności.

Nalałem herbaty, pozamykałem w laptopie wszystkie okna, otwarłem One Note'a.
- Tylko zupełnie nie mam dziś pomysłu, o czym napisać.
- To może o mnie? - zaproponowała, uśmiechając się zalotnie Kalliope.

***

Bardzo podobało mi się w Kalliope to, że mimo swojego boskiego pochodzenia, miała w sobie też trochę tej dziewczęcej próżności, każącej wymagać, by wszyscy mężczyźni, których spotykała uważali ją za najpiękniejszą i najwspanialszą. Jednocześnie, w odróżnieniu od większości swoich sióstr była najbardziej do rzeczy. Tylko z nią dało się naprawdę fajnie pogadać, podczas gdy reszta szukała tylko uwielbienia dla siebie i tego, czym się zajmowały.

Ale kim tak w ogóle była Kalliope i jak się poznaliśmy?

Był wieczór, jakoś na początku kwietnia. Siedziałem wtedy nad tekstem na mojego pierwszego bloga. Szło mi ciężko, miałem wrażenie, że słowa, których używam są strasznie toporne i czytelnik zrezygnuje z dalszej lektury już po kilku zdaniach. Miałem już wstawać i iść coś przegryźć do kuchni, gdy nagle, tuż ponad moim ramieniem wystrzeliła czyjaś ręka, wskazując jeden z akapitów tekstu. Podskoczyłem, gdy niemal jednocześnie usłyszałem nad uchem damski głos:
- Hmmm… Weź zmień to "że" na "iż". Trochę mnie irytuje, jak ktoś używa "iż", ale jeszcze bardziej mnie wkurza, jak widzę "że" w trzech zdaniach pod rząd.
Obróciłem się i zobaczyłem stojącą nade mną dziewczynę. Musiałem mieć ciekawą minę, bo natychmiast wybuchła śmiechem.
Śmiała się jeszcze długo po tym, jak ja sam zapanowałem trochę nad swoim zaskoczeniem. Stała pośrodku mojego pokoju, zginając się co jakiś czas w pół i trzymając za brzuch. Była to blondynka ubrana w śnieżnobiałą tunikę, wspaniale kontrastują z jej pięknie opaloną skórą. Kiedy wreszcie się uspokoiła, zobaczyłem jej duże, wciąż rozbawione, brązowe oczy.
- Tak… bardzo fajnie, ale… - zacząłem i nie mogłem dokończyć. Najwyraźniej jednak cały wyglądałem jak jeden wielki znak zapytania, bo zaraz podała mi dłoń i przedstawiła się:
- Miło mi, Kalliope - wstałem, wyciągnąłem do niej swoją  i przyjrzałem jej się dokładnie. Wiedziałem, czyje to imię.
- Szymon. Kalliope? Ta Kalliope?
- Tak, ta. Cieszę się, że poznajesz.

Możecie wziąć mnie za naiwnego głupka, ale uwierzyłem. Sam się sobie dziwiłem; nie wiem, dlaczego tak łatwo to kupiłem. Może dlatego, że mówiła to z takim przekonaniem, a ja przez moje zmęczenie byłem już w stanie uwierzyć we wszystko? A może po prostu chciałem, żeby to była prawda? Zresztą, i tak nie miałbym serca wypraszać jej z domu w samej tunice, w końcu początek kwietnia był w tym roku bardzo chłodny.

Wiedziałem, że nie dam już rady skupić się na tekście. Zamknąłem więc laptopa i zapytałem, czy czegoś się nie napije. Poprosiła o herbatę, nad którą siedzieliśmy potem rozmawiając do późna. Miałem do niej wiele pytań, zaczynając oczywiście od tego, co robi w moim pokoju?
Okazało się, że moja pisarska amatorszczyzna została dostrzeżona nie tylko przez skromne, ale bardzo cenione przeze mnie grono czytelników.
Kalliope została do mnie przysłana prosto z Parnasu przez samego Apolla. Ponoć boski artysta dostrzegł moją wytrwałość w pisaniu.
- Widzisz, Apollo przyglądał ci się już od jakiegoś czasu. Nie myśl jednak, że samo to czyni cię już jakimś wyjątkowym. Apollo widzi każdego, kto zaczyna pisać, malować, śpiewać, grać na instrumentach, rzeźbić, czy tworzyć w jakikolwiek inny sposób. Prawda jest jednak taka, że większość tych ludzi wykrusza się po dłuższym lub krótszym czasie - jedynie garstka zostaje przy swoim, a jeszcze mniejsza część osiąga w swojej dziedzinie prawdziwe wyżyny. Dlatego też jeśli tylko zauważy, że ktoś już nie pracuje nad swoim zdolnościami, przestaje zwracać na niego uwagę. Gdy jednak widzi czyjąś nieustępliwość i upór
w ćwiczeniu warsztatu, przysyła mnie lub jedną z moich sióstr.
- I co wtedy?
- Mamy po prostu pomóc. Podpowiadamy, jakich użyć słów, nut, kolorów, gdzie przyłożyć dłuto czy pociągnąć kreskę. Takie rzeczy. W przypływie dobroci mogę nawet sprawdzić, czy nie ma ortografów, ale jak widzę, że komuś zaczyna bić, bo nagle został wielkim Artystą, to potrafię palnąć w łeb - zakończyła.
- No, to mi się podoba.
- Jesteś zainteresowany?
- Jasne, wchodzę w to - nie mogłem odpowiedzieć inaczej.
- Dobra, to powiem ci jeszcze, jak to wygląda z mojej strony. Cieszę się, że tyle zrobiłeś już sam. Wszystkie zapisane zeszyty, notesy, dzienniki, wpisy na blogu, jakieś wiersze chyba też pisałeś, to wszystko twoja praca i to zaprocentuje. To jednak nie wszystko. Jeżeli chcesz być pisarzem, musisz nauczyć się jeszcze wielu rzeczy.
- Na przykład jakich?
- Spokojnie, na wszystko przyjdzie czas. Póki co rób to, co robiłeś: pisz, kiedy tylko masz na to ochotę, a ja powoli będę ci pokazywać, o co w tym chodzi. Na razie mam dla ciebie tylko jedną sugestię. Może założyłbyś nowego bloga? Tyle, że tym razem nie podpisuj się imieniem i nazwiskiem, a wymyśl sobie jakiś pseudonim. Dzięki temu nie będziesz musiał trzymać się twardej rzeczywistości i zobaczysz, co się stanie z twoim pisaniem, gdy popuścisz trochę wodze wyobraźni. Myślę też, że będzie dobrze, jeśli nie będziesz narzucał sobie jakiegoś sztywnego kierunku, któremu będziesz podporządkowywał wszystko to, co napiszesz. Niech to będzie taka czysta, twórcza radość pisania.

Postanowiłem zrobić dokładnie tak, jak poleciła, choć z różnych przyczyn nastąpiło to dopiero teraz. Rozmawialiśmy tej nocy jeszcze o wielu rzeczach, Kalliope opowiadała mi między innymi o przygodach, które spotykały ją, gdy była przy pisarzach potrzebujących jej wsparcia. To ona na przykład podpowiedziała Kerouacowi (nie wiem, czy dobrze to piszę), żeby spędził zimę na szczycie Desolation Peak, po którym to pobycie napisał "Włóczęgów Dharmy". Ona też podsunęła Hemingwayowi pomysł, by spróbował odreagować swoje wojenne traumy opisując je w opowiadaniach, a Robertowi Gravesowi - podprowadzone swej siostrze Klio listy cezara Klaudiusza, dzięki którym powstała powieść "Ja, Klaudiusz".

Mimo, że odwiedzała mnie już kilka razy, wciąż często zastanawiam się, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Jednak gdy potem zastanawiam się nad tym, co ostatnio dzieje się w moim życiu, dochodzę do wniosku, że chyba tak.

Ale o tym następnym razem.