środa, 27 sierpnia 2014

Jeżeli kochasz góry.

Jeżeli kochasz góry, to wiesz, że niemożliwością jest zaplanowanie wakacji bez choćby chwilowego pobytu w nich. Tak też było w przypadku mojego dwutygodniowego urlopu. Zamierzałem podczas niego zwiedzić pasmo Beskidu Śląsko-Morawskiego i wreszcie wybrać się w Bieszczady. Oprócz tego chciałem jeszcze trochę poszerzyć swoje horyzonty i spróbować czegoś, czego jeszcze nigdy w życiu nie robiłem - jazdy autostopem.

Plan był następujący: w sobotę wyruszyć stopem do Ostrawy i tam spędzić noc bawiąc się na słynnej również na Górnym Śląsku ulicy Stodolni. Drugiego dnia jechać dalej, zależnie od szczęścia, do Ołomuńca lub Brna. Potem zakładałem dostosowanie się do warunków finansowych i zależnie od nich zwiedzać miasto, do którego dojechałem. Po dwóch lub trzech nocach w danym miejscu, najpóźniej w środę wieczorem, chciałem znaleźć się w czeskich Beskidach. Następnie w sobotę rano powrót, wieczorem wyjazd do Ustrzyk Górnych i tygodniowa wędrówka w Bieszczadach.

Nie będę się tu rozpisywał o dniach, które spędziłem stopując. Powiem tylko, że udało mi się dojechać do Brna, przejechałem w ten sposób ok. 412 km i dało mi to bardzo dużo satysfakcji.

Mimo to przez całe cztery dni czułem, że tak naprawdę tylko czekam, kiedy wreszcie znajdę się w górach. Wystarczyło, bym jadąc już od Zlina w kierunku Rożnowa pod Radhostem znalazł się na nieco bardziej pofalowanym terenie, by moje serce zaczęło bić szybciej. Tak! To wreszcie one! Czułem się tak, jakbym wracał do domu, i to mimo tego, że w Beskidzie Śląsko-Morawskim nigdy wcześniej nie byłem. Cały czas zastanawiałem się, co czeka na mnie tam, bliżej nieba. Czy będzie dużo ludzi, czy raczej będzie spokojnie? Czy dobra pogoda się utrzyma, czy będę szedł we mgle, deszczu i wietrze? Czy będę szedł cały czas lasem, czy polanami? Czy ze szczytu zobaczę moją ukochaną Małą Fatrę?
Moje podniecenie urosło jeszcze bardziej, kiedy z drogi, którą jechałem z pewnym Czechem zobaczyłem odsłonięty szczyt Radhosta. Gdy tylko wysiadłem, ruszyłem dziarskim krokiem na poszukiwanie początku szlaku. Moje serce wypełniała nadzieja na nową przygodę, myślami byłem już tam, wysoko. Przeszedłem przez Rożnów, znalazłem szlak. Z każdym krokiem czułem, że jestem coraz bliżej tego, co tak bardzo kocham.

I nagle jeb.

Idę sobie asfaltówką, lekko wznoszącą się między domami. W pewnym momencie czuję, jak maleńka, ale niewiarygodnie ostra strzałka bólu przeszywa moje kolano. Wbija się w jego zewnętrzną stronę i przedziera się pod rzepkę.

Znamy się już. Rok temu ten sam ból sprawił, że musiałem zrezygnować z dalszej wędrówki po górach Słowacji. Różnica jest taka, że wtedy było to kolano prawe, a teraz jest lewe. Nigdy bym się tego nie spodziewał, bo zawsze miałem problemy z prawym, podczas gdy lewe radziło sobie koncertowo. Tymczasem prawe, zapewne po zabiegu artroskopii sprzed trzech miesięcy, śmiga jak ta lala.

Na początku staram się nie poddawać. Mówię sobie, że może to tylko na chwilę, trochę się rozrusza i zaraz przejdzie. Starając się nie myśleć o narastającym bólu, wychodzę na pierwszy wierzchołek masywu. Tam już jednak daję za wygraną i przez następne dwie godziny schodzę, cały czas sycząc i zaciskając zęby, do najbliższego przystanku. Tam już mi się nie chce bawić w stopowanie. Wsiadam w busa, potem w pociąg, jadę do domu.

Wiecie, gdyby ktoś mnie zapytał, co czułem, kiedy podejmowałem decyzję o zejściu, pierwszym porównaniem, jakie przyszłoby do głowy, byłaby sytuacja, w której ktoś wyrywa mi z rąk ukochaną. Różnice naprawdę nie są wielkie. Polegają one jedynie na tym, że zamiast czułych spojrzeń, od gór dostajecie słońce. Chyba, że się kłócicie, wtedy leje i jest mgła. Zamiast pocałunków dostajecie powiewy wiatru orzeźwiającego spoconą twarz. Zamiast objęć - wąską ścieżkę wyznaczoną tak, byście mogli zobaczyć jej największe uroki, nie doznając przy tym żadnej krzywdy.
Oczywiście nie można pozostać wobec góry obojętnym. Tak, jak przed tymi bardziej uroczystymi randkami kombinujemy, jak zaskoczyć naszą Najpiękniejszą, by trafić prosto do jej serca tak i tu kombinujemy, jaką trasę obrać, by wydobyć z góry jak najwięcej piękna. Górze nie stawia się kawy, herbaty, drinków, ani nie kupuje się kwiatów. Zamiast tego potrafimy wydać kupę pieniędzy na buty, kurtki, plecaki i namioty, które pozwolą Wam się do niej zbliżyć. Z górą nie spędzamy też długich godzin na rozmowach, pozwalających lepiej poznać jej pragnienia. Zastępujemy to lekturą przewodników, artykułów, studiowaniem map, czy robieniem kursów przewodnickich.


Wiem, że w tej chwili mogłoby się pojawić mnóstwo głosów mówiących mi, że przecież tylu ludzi na świecie ma większe problemy. Są tacy, którzy nie mają co jeść, gdzie mieszkać, co pić, nie mają rąk albo nóg. Wiadomo, "dzieci z Afryki" dobre na każdą okazję. Niech sobie tacy spróbują wyobrazić sytuację, w której nagle ktoś odbiera im miłość ich życia. Albo, jeśli mieli w życiu pecha, niech sobie taką sytuację przypomną. Niechby ktoś Wam tylko spróbował bąknąć coś o dzieciach z Afryki…