Dotychczas wydawało
mi się, że moja niedawna niechęć do Beskidu Małego to kwestia młodzieńczej
ambicji: ma się te nieco ponad 18 lat, więc chce się wyżej, dalej, dziczej.
Beskid Mały zostawia się dopiero na potem, na kiedyś tam, kiedy będzie za mało
czasu, pieniędzy i zdrowia, by jechać w jakieś ostrzejsze góry. By w końcu
wybrać się tam dopiero na emeryturze lub nigdy. O tym, że się myliłem,
dowiedziałem się wczoraj.
poniedziałek, 21 lipca 2014
piątek, 11 lipca 2014
Parę słów o tym, jak zabiliśmy literaturę.
Pamiętam moje
pierwsze spotkanie z Hemingwayem. Było to w gimnazjum i czytaliśmy
"Starego człowieka i morze". Jako grzeczny chłopiec czytałem
wszystkie lektury szkolne, więc i tą jakoś przetrawiłem. Gdy tylko skończyłem
ostatnią stronę odetchnąłem z ulgą: "Boże, nigdy więcej tego
gościa.".
Ostatnio
przeczytałem zbiór jego 49 opowiadań, teraz jestem w trakcie czytania
reportaży, a dalej w kolejce czeka "Komu bije dzwon" i "Zielone
wzgórza Afryki". Uwielbiam to, jak pisał i ciągle zastanawiam się,
dlaczego nasz system edukacji postanowił tak bardzo go skrzywdzić, wciskając
biednym (tak, tu akurat łączę się z nimi w bólu) gimnazjalistom akurat
"Starego". Skrzywdzić, bo wątpię, żebym sam sięgnął po niego ponownie, gdybym
nie przeczytał na kilku zagranicznych portalach, że ten Hemingway to jednak
fajny jest. Bo też czy ktoś z Was zapamiętał historię rybaka Santiago inaczej,
niż jako jedne z najnudniejszych i najsmętniejszych pięćdziesięciu
przeczytanych za życia stron? A mogło być zupełnie inaczej.
Opowiadania o Nicku
Adamsie to chyba najbardziej autobiograficzne utwory Hemingwaya. Jest ich
dwadzieścia cztery i w zbiorze, który czytałem znalazło się niestety tylko
czternaście z nich. Autor przedstawił w nich życie głównego bohatera od czasów
dzieciństwa, przez młodość spędzoną w Europie, aż po dni, w których sam
dochował się potomka. Skupmy się na tych najwcześniejszych.
Hemingway opisuje życie chłopca jako podobne do tego, które sam prowadził, gdy był w jego
wieku. Młody Adams przeżywa więc mnóstwo przygód będących spełnieniem marzeń każdego chyba chłopca: chodzi na polowania ze strzelbą, którą dostał od ojca, łowi ryby w górskich
potokach, włóczy się z Indianami, jeździ na nartach. Gdy je czytałem,
przypomniały mi się dawne czasy, kiedy to z zapałem pochłaniałem każdą stronę
przygód Tomka Sawyera, z tą różnicą, że u Hemingwaya było odrobinę poważniej.
Nie sądzę jednak, by ta odrobina przeszkodziłaby mi cieszyć się lekturą i
wtedy, gdy byłem młodszy.
Mam wrażenie, że
ludzie ustalający kanon lektur w polskich szkołach nie bardzo mieli pojęcie, co
robią. Podejrzewam, że jedynym powodem, dla którego wybór padł na "Starego
człowieka i morze" był fakt, że właśnie za niego Hemingway dostał Nobla.
Ktoś tam gdzieś tam pomyślał, że będzie pięknie, gdy młodzież jak najwcześniej
zapozna się z wiekopomnym dziełem, ktoś wyżej pomyślał, że to pięknie pomyślane
i od tego czasu mamy Hemingwaya w gimnazjum.
Co przez to
osiągnęliśmy?
Wybór między
"Starym człowiekiem i morzem" a opowiadaniami o Nicku Adamsie
przypomina trochę wybór między dwoma dziadkami, z których jeden cały czas
powtarza Ci, że życie jest ciężkie, ale jakoś to trzeba ciągnąć, i, że tak w
ogóle, to Ty jeszcze nic nie wiesz o życiu, ale się dowiesz, jak da Ci w kość.
Drugi natomiast ciągle opowiada historie o tym, jak to w Twoim wieku polował,
łowił ryby, włóczył się po lasach, jeździł na nartach i podrywał dziewczyny.
Wiadomo, kocha się i szanuje obydwu, ale którego odwiedzałbyś chętniej?
Dawanie młodym do
czytania "Starego człowieka i morza" jest jak zmuszanie ich od
spotkania z tym pierwszym, żyjącym w swoim świecie. Nic więc dziwnego, że po
przeczytaniu swojego pierwszego w życiu opowiadania Hemingwaya stwierdzają, że
jest on zbyt oderwany od rzeczywistości i nie mają już ochoty do niego wracać.
Tymczasem, być może wyglądałoby to inaczej, gdyby pozwolić im poznać go
przeżywającego problemy podobne do ich własnych, szukającego odpowiedzi na
podobne pytania i tak jak oni, szukającego swojej ścieżki w życiu.
Owszem, nie
przeczytaliby wtedy wielkiego dzieła, jakim na pewno jest "Stary człowiek
i morze" już w gimnazjum. Dostaliby jednak za to Hemingwaya takiego,
jakiego byliby w stanie zrozumieć, i który rozumie ich życiowe wątpliwości. Być
może dzięki temu, widząc, że da się z nim normalnie pogadać, zaczęliby później,
w miarę dorastania, sięgać po następne
jego dzieła. Aż wreszcie, mając swoje lata, zabraliby się za "Starego
człowieka i morze".
Ale nie. Dajmy im
lekturę, która ich znudzi, znuży i całkowicie zniechęci do dalszych spotkań z pisarzem.
A potem płaczmy, że czytelnictwo w Polsce upada.
środa, 2 lipca 2014
Jak zacząłem pracować w Fanaberii.
Była połowa maja,
szedłem zatopiony we własnych myślach ulicą Wita Stwosza. Nie pamiętam skąd ani
dokąd, ani tym bardziej po co. Gdy byłem na wysokości ulicy Juliusza Ligonia,
usłyszałem, że dostałem smsa. Musiałem się zatrzymać, bo telefon, zakopany w kieszeni
pełnej różnego badziewia nie dał się wyciągnąć tak po prostu.
"Oczywiście
zdajesz sobie sprawę, że jako przyszły pisarz musisz choć przez jakiś czas
popracować jako barman? Kalliope"
"Całkiem
sensowne" - pomyślałem, ale nie bardzo wiedziałem, co to miało konkretnie
oznaczać. Schowałem telefon i gdy tylko podniosłem wzrok, zauważyłem, że stoję
przed bardzo popularną w Katowicach herbaciarnią - Fanaberią. W oknie widniała
kartka z ogłoszeniem, że szukają pracowników. Wszedłem, zapytałem, "proszę
przynieść CV".
Wymagane było tylko
CV, ale nie mogłem się powstrzymać i nie napisać tego listu motywacyjnego. Tu
co prawda podpisuję się fikcyjnym imieniem i nazwiskiem, ale zapewniam Was, że
ten list naprawdę trafił do właścicieli Fanaberii, podpisany moimi prawdziwymi
personaliami. Miłej lektury! :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)