Weszła jak zwykle,
cicho i zupełnie niespodziewanie. Stanęła przy biurku i spojrzała na nie z
dezaprobatą. Odwróciłem wzrok od laptopa, na którym właśnie oglądałem
"Utalentowanego pana Ripleya".
- Co to ma być?
Na biurku stały
puste puszki po piwie, dwie brudne szklanki i dwa kieliszki.
- No bo w piątek był
Maciek, wczoraj byłem cały dzień w robocie, a dziś totalnie mi się nie chce
sprzątać… - zacząłem się tłumaczyć.
- Nie tak się
umawialiśmy. Sam się przecież zaklinałeś, że dziś ruszy Twój nowy blog.
- …
- No, jazda.
Wyłączaj to, rusz się i zrób porządek. Dobrze wiesz, że nie możesz się skupić
na pisaniu, jak masz tu taki burdel.
Spojrzałem na nią
jeszcze raz, robiąc taką minę, by wyglądać na jak najbardziej zmęczonego
życiem. Ani trochę nie chciało mi się dzisiaj pisać. Ale ona tylko się
roześmiała, ukazując przy tym swoje śnieżnobiałe zęby.
- Dobra, dobra,
Szymuś, ty mi tu nie czaruj! Bierz się za sprzątanie!
Cóż było robić? Też
się do niej uśmiechnąłem, wstałem i zacząłem zbierać puszki. W głębi duszy
cieszyłem się, że przyszła i przerwała marazm upalnego, leniwego, niedzielnego
popołudnia.
Kiedy już moje
biurko i okolice zaczęły przypominać miejsce pracy, wyszedłem z pokoju, żeby
zaparzyć herbatę. Odkąd zaczęła do mnie przychodzić, nigdy nie siadałem do
pisania, dopóki na biurku nie stanął pełny czajnik, grzejący się nad
podgrzewaczem i dwie (jedna dla mnie, druga dla niej) filiżanki. Nauczyła mnie,
że w chwilach, kiedy trudno jest znaleźć odpowiednie słowa, najlepiej jest
wziąć łyk herbaty i przeciągnąć się na krześle. Zawsze pomagało. Przy którejś z
jej pierwszych wizyt zapytałem, dlaczego właściwie herbata. Przecież wszyscy
wielcy pisarze tworzyli popijając najczęściej whisky i paląc cygara.
- Pewnie, też tak
można. Tylko potem wygląda się, o, tak - odpowiedziała i podała mi fotografię
przedstawiającą makabryczny widok. Na podłodze leżał w kałuży krwi siwowłosy
mężczyzna. Twarz, rozgrzmocona strzałem z leżącej obok dubeltówki nie pozwalała
na bliższe rozpoznanie.
- To Hemingway. Po
dwóch dniach samotnego picia w piwnicy strzelił sobie w łeb.
- Nieciekawie.
Szkoda go, naprawdę fajnie pisał - wyraziłem swój żal po pisarzu, którego tomik
opowiadań właśnie kończyłem czytać.
- Możesz pisać jak
Hemingway, proszę cię bardzo. Pić też możesz, ale tego lepiej ucz się od
Chestertona.
Chesterton znany był
bowiem z tego, że będąc gorliwym katolikiem, miał też bardzo przekorne
podejście do alkoholu. Uważał, że niedziela nie może się udać bez pinty
porządnego piwa. O ile dobrze pamiętam twierdził również, że każdy mężczyzna
przynajmniej raz w roku powinien spić się do nieprzytomności.
Nalałem herbaty,
pozamykałem w laptopie wszystkie okna, otwarłem One Note'a.
- Tylko zupełnie nie
mam dziś pomysłu, o czym napisać.
- To może o mnie? -
zaproponowała, uśmiechając się zalotnie Kalliope.
***
Bardzo podobało mi
się w Kalliope to, że mimo swojego boskiego pochodzenia, miała w sobie też
trochę tej dziewczęcej próżności, każącej wymagać, by wszyscy mężczyźni,
których spotykała uważali ją za najpiękniejszą i najwspanialszą. Jednocześnie,
w odróżnieniu od większości swoich sióstr była najbardziej do rzeczy. Tylko z
nią dało się naprawdę fajnie pogadać, podczas gdy reszta szukała tylko
uwielbienia dla siebie i tego, czym się zajmowały.
Ale kim tak w ogóle
była Kalliope i jak się poznaliśmy?
Był wieczór, jakoś
na początku kwietnia. Siedziałem wtedy nad tekstem na mojego pierwszego bloga. Szło mi ciężko, miałem wrażenie, że słowa, których używam są
strasznie toporne i czytelnik zrezygnuje z dalszej lektury już po kilku zdaniach.
Miałem już wstawać i iść coś przegryźć do kuchni, gdy nagle, tuż ponad moim
ramieniem wystrzeliła czyjaś ręka, wskazując jeden z akapitów tekstu.
Podskoczyłem, gdy niemal jednocześnie usłyszałem nad uchem damski głos:
- Hmmm… Weź zmień to
"że" na "iż". Trochę mnie irytuje, jak ktoś używa
"iż", ale jeszcze bardziej mnie wkurza, jak widzę "że" w
trzech zdaniach pod rząd.
Obróciłem się i
zobaczyłem stojącą nade mną dziewczynę. Musiałem mieć ciekawą minę, bo
natychmiast wybuchła śmiechem.
Śmiała się jeszcze
długo po tym, jak ja sam zapanowałem trochę nad swoim zaskoczeniem. Stała
pośrodku mojego pokoju, zginając się co jakiś czas w pół i trzymając za brzuch.
Była to blondynka ubrana w śnieżnobiałą tunikę, wspaniale kontrastują z jej
pięknie opaloną skórą. Kiedy wreszcie się uspokoiła, zobaczyłem jej duże, wciąż
rozbawione, brązowe oczy.
- Tak… bardzo
fajnie, ale… - zacząłem i nie mogłem dokończyć. Najwyraźniej jednak cały
wyglądałem jak jeden wielki znak zapytania, bo zaraz podała mi dłoń i
przedstawiła się:
- Miło mi, Kalliope
- wstałem, wyciągnąłem do niej swoją i
przyjrzałem jej się dokładnie. Wiedziałem, czyje to imię.
- Szymon. Kalliope?
Ta Kalliope?
- Tak, ta. Cieszę
się, że poznajesz.
Możecie wziąć mnie
za naiwnego głupka, ale uwierzyłem. Sam się sobie dziwiłem; nie wiem, dlaczego
tak łatwo to kupiłem. Może dlatego, że mówiła to z takim przekonaniem, a ja
przez moje zmęczenie byłem już w stanie uwierzyć we wszystko? A może po prostu
chciałem, żeby to była prawda? Zresztą, i tak nie miałbym serca wypraszać jej z
domu w samej tunice, w końcu początek kwietnia był w tym roku bardzo chłodny.
Wiedziałem, że nie
dam już rady skupić się na tekście. Zamknąłem więc laptopa i zapytałem, czy
czegoś się nie napije. Poprosiła o herbatę, nad którą siedzieliśmy potem
rozmawiając do późna. Miałem do niej wiele pytań, zaczynając oczywiście od
tego, co robi w moim pokoju?
Okazało się, że moja
pisarska amatorszczyzna została dostrzeżona nie tylko przez skromne, ale bardzo
cenione przeze mnie grono czytelników.
Kalliope została do
mnie przysłana prosto z Parnasu przez samego Apolla. Ponoć boski artysta
dostrzegł moją wytrwałość w pisaniu.
- Widzisz, Apollo
przyglądał ci się już od jakiegoś czasu. Nie myśl jednak, że samo to czyni cię
już jakimś wyjątkowym. Apollo widzi każdego, kto zaczyna pisać, malować,
śpiewać, grać na instrumentach, rzeźbić, czy tworzyć w jakikolwiek inny sposób.
Prawda jest jednak taka, że większość tych ludzi wykrusza się po dłuższym lub
krótszym czasie - jedynie garstka zostaje przy swoim, a jeszcze mniejsza część
osiąga w swojej dziedzinie prawdziwe wyżyny. Dlatego też jeśli tylko zauważy, że
ktoś już nie pracuje nad swoim zdolnościami, przestaje zwracać na niego uwagę. Gdy jednak widzi czyjąś nieustępliwość i upór
w ćwiczeniu warsztatu, przysyła mnie lub jedną z moich sióstr.
w ćwiczeniu warsztatu, przysyła mnie lub jedną z moich sióstr.
- I co wtedy?
- Mamy po prostu
pomóc. Podpowiadamy, jakich użyć słów, nut, kolorów, gdzie przyłożyć dłuto czy
pociągnąć kreskę. Takie rzeczy. W przypływie dobroci mogę nawet sprawdzić, czy
nie ma ortografów, ale jak widzę, że komuś zaczyna bić, bo nagle został wielkim
Artystą, to potrafię palnąć w łeb - zakończyła.
- No, to mi się
podoba.
- Jesteś
zainteresowany?
- Jasne, wchodzę w
to - nie mogłem odpowiedzieć inaczej.
- Dobra, to powiem
ci jeszcze, jak to wygląda z mojej strony. Cieszę się, że tyle zrobiłeś już
sam. Wszystkie zapisane zeszyty, notesy, dzienniki, wpisy na blogu, jakieś
wiersze chyba też pisałeś, to wszystko twoja praca i to zaprocentuje. To jednak
nie wszystko. Jeżeli chcesz być pisarzem, musisz nauczyć się jeszcze wielu
rzeczy.
- Na przykład
jakich?
- Spokojnie, na
wszystko przyjdzie czas. Póki co rób to, co robiłeś: pisz, kiedy tylko masz na
to ochotę, a ja powoli będę ci pokazywać, o co w tym chodzi. Na razie mam dla
ciebie tylko jedną sugestię. Może założyłbyś nowego bloga? Tyle, że tym razem
nie podpisuj się imieniem i nazwiskiem, a wymyśl sobie jakiś pseudonim. Dzięki
temu nie będziesz musiał trzymać się twardej rzeczywistości i zobaczysz, co się
stanie z twoim pisaniem, gdy popuścisz trochę wodze wyobraźni. Myślę też, że
będzie dobrze, jeśli nie będziesz narzucał sobie jakiegoś sztywnego kierunku,
któremu będziesz podporządkowywał wszystko to, co napiszesz. Niech to będzie
taka czysta, twórcza radość pisania.
Postanowiłem zrobić
dokładnie tak, jak poleciła, choć z różnych przyczyn nastąpiło to dopiero
teraz. Rozmawialiśmy tej nocy jeszcze o wielu rzeczach, Kalliope opowiadała mi
między innymi o przygodach, które spotykały ją, gdy była przy pisarzach
potrzebujących jej wsparcia. To ona na przykład podpowiedziała Kerouacowi (nie
wiem, czy dobrze to piszę), żeby spędził zimę na szczycie Desolation Peak, po
którym to pobycie napisał "Włóczęgów Dharmy". Ona też podsunęła
Hemingwayowi pomysł, by spróbował odreagować swoje wojenne traumy opisując je w
opowiadaniach, a Robertowi Gravesowi - podprowadzone swej siostrze Klio listy
cezara Klaudiusza, dzięki którym powstała powieść "Ja, Klaudiusz".
Mimo, że odwiedzała
mnie już kilka razy, wciąż często zastanawiam się, czy to wszystko dzieje się
naprawdę. Jednak gdy potem zastanawiam się nad tym, co ostatnio dzieje się w moim życiu, dochodzę do wniosku, że chyba tak.
Ale o tym następnym
razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz